Ruch Światło-Życie – diecezja siedlecka
Diakonia Formacji Diakonii

Wskazówki dla animatora

Kim …nie powinien być animator
Bardzo często zastanawiamy się kim powinien być animator Ruchu Światło-Życie – jakie powinien mieć cechy, co umieć, co sobą reprezentować… Ja – nieco przewrotnie – chciałbym zastanowić się, jaki nie powinien być animator. No bo jeśli ma on być tym, który prowadzi do Chrystusa, to jest chyba kilka spraw, postaw, stylów działania, których zdecydowanie powinien unikać, których nie da się pogodzić z posługą animatorską. Po pierwsze – animator nie powinien być guru dla swojej grupy. Parę razy w życiu widziałem takich \”animatorów\”, którzy w prowadzonej grupie kreowali obraz siebie jako człowieka nieomylnego, wszystkowiedzącego, \”mistrza wszech nauk\”. Na krótką metę to nawet działało – grupa młodych ludzi (najprościej przeprowadzić taką \”operację\” na Dzieciach Bożych, ale i młodsze grupy młodzieżowe dają się na to nabrać…) patrzyła w swojego animatora jak w tęczę, a każde jego słowo przyjmowała jak objawienie. Jednak zawsze po pewnym czasie doprowadzało to do fatalnych skutków – w końcu grupa orientowała się, że ten człowiek nie jest nieomylny, że popełnia błędy, że może się mylić… A za tym przykrym \”odkryciem\” często szła decyzja o porzuceniu formacji. Animator to nie guru – nie musi znać się na wszystkim, ma prawo się mylić, ma także prawo czegoś nie wiedzieć (\”…szczerze mówiąc, to nie wiem, jak odpowiedzieć Ci na to pytanie, ale wiesz – na następne spotkanie postaram się to sprawdzić…\” – tak mawiał jeden z animatorów na mojej drodze formacji i pamiętam, że bardzo Go szanowałem za to, że nie próbuje mi \”wciskać kitu\”). Warto pamiętać, że nawet w sprawach wiary i moralności nie każdy jest nieomylny, a także umieć rozróżniać to, co mówi Kościół od tego, co \”mnie się wydaje…\” (nie wolno głosić własnego \”widzimisię\” jako nauki Kościoła!!!) Po drugie – animator nie powinien być belfrem. Rolą animatora nie jest nauczanie – nawet, jeśli w ramach formacji ma on do przekazania sporą dawkę konkretnej wiedzy. Postawa typu \”…pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę…\” na pewno nie pomoże w nawiązaniu dobrego kontaktu z grupą. Młodzi ludzie zwykle mają \”powyżej uszu\” szkoły i uczenia się, toteż jeśli spotkanie formacyjne odbierać będą jako kolejną lekcję, to wkrótce przestaną na nie przychodzić… Poza tym animator nie może zapominać o tym, że w sprawach wiary \”…jeden jest wasz nauczyciel – Chrystus\”, zaś on sam jest tylko \”sługą nieużytecznym\”. Po trzecie – animator nie powinien być \”świętszy od papieża\”. Wielokrotnie spotykałem (na szczęście nie jako uczestnik formacji…) animatorów, którzy pozowali na takich właśnie \”świętych\”, demonstracyjnie pokazując grupie (a także innym członkom wspólnoty) swoją moralną doskonałość i nieskazitelność (\”…patrzcie i uczcie się…\”). Zastanawiające, że bardzo często wiązało się to z interpretacją na przykład zagadnień moralnych daleko ostrzejszą od …obowiązującej wykładni Kościoła Katolickiego. Co gorsza jednak – postawa taka zwykle owocowała także stawianiem członkom prowadzonej przez \”świętego\” grupy nierealnych wymagań i wyrabianiem w uczestnikach przekonania o ich niskiej wartości, a co za tym idzie – tworzeniem nieprawdziwego obrazu Boga. Po czwarte – animator nie może być smutasem! Pamiętam rekolekcje wielkopostne, w czasie których rekolekcjonista – tłumacząc nam, na czym na prawdę polega Wielki Post – kilkakrotnie powtarzał, że \”chrześcijaństwo nie jest religią dla smutasów\”. Nie przyciągnę ludzi do Chrystusa, jeśli sam będę ponurakiem nie umiejącym się bawić i cieszyć życiem. Chrześcijanin to człowiek radosny (co oczywiście nie znaczy, że zawsze wesoły…). Niektórym ludziom świętość kojarzy się z nieustanną powagą, namaszczonym sposobem mówienia, unikaniem wszystkiego, co \”trąci\” zabawą. Wystarczy jednak przypatrzeć się świętym Kościoła, aby zobaczyć, że byli oni (tak, nawet asceci i pustelnicy…) ludźmi radosnymi. Problemy, które wymieniłem, to tylko przykłady. Zapewne można by wymienić jeszcze wiele postaw i sposobów działania, których animator Ruchu Światło-Życie powinien unikać. Jednakże ważniejsze od ich wymieniania jest pozytywne spojrzenie i zastanowienie się nad tym, jaki powinien być animator, co robić, aby tę piękną posługę pełnić lepiej i owocniej. O tym chciałbym pisać w następnych artykułach…

Świadek Jezusa
Animator to ktoś, kto daje życie – to określenie najpełniej chyba oddaje posługę animatorską w Ruchu Światło-Życie. Ojciec Franciszek Blachnicki uczył nas, że życie bierze się tylko z życia, że nie można dać czegoś, czego się samemu nie posiada… A zatem animator, żeby obdarzać życiem innych, sam musi mieć w sobie życie płynące z łaski Bożej. Czym jest to życie, które mamy przekazywać? O jaki rodzaj życia chodzi? Przecież – w pewnym sensie – życiem obdarza człowieka także lekarz (troszcząc się o zdrowie fizyczne), nauczyciel (dbając o rozwój intelektualny), artysta (przekazując wartości estetyczne czy emocjonalne)… Wszystko to ważne i potrzebne, ale przecież nie o to nam chodzi. A może to pytanie jest źle sformułowane? Może słowo \”życie\” powinniśmy napisać wielką literą (…\”Życie\”) i nie pytać \”czym\”, ale kim Ono jest? \”Ja jestem drogą, prawdą i ŻYCIEM\” powiedział Jezus. Animator to ktoś, kto daje innym Chrystusa. Nie siebie, nie swoje poglądy (choć mogą one być cenne i trafne), nie wiedzę (choć formacja intelektualna jest bardzo istotna), ale samego Jezusa, Pana i Zbawiciela. A że nie można dać tego, czego się samemu nie ma – stąd prosty wniosek, że animator to ktoś, kto \”ma\” Jezusa. Ma Go w swoim sercu, żyje Jego słowem, uznaje Go za swojego Pana… Nie można być animatorem znając Chrystusa tylko z mądrych książek czy głoszonych katechez. Kim jest DLA CIEBIE Jezus Chrystus – to pytanie z naszej oazowej formacji powraca jak refren, kiedy próbujemy zastanawiać się nad posługą animatora. Kim On jest DLA MNIE? Ważną postacią z dziejów ludzkości? Największym Człowiekiem Dwutysiąclecia w rankingu pisma x? Marzycielem, snującym nierealne wizje doskonałego świata? Czy może moim Panem i Zbawicielem, najlepszym Przyjacielem, Miłością? No i pytanie, które narzuca się samo – kim JA jestem dla Niego – w relacji do ludzi, do których jestem posłany? Hagiografem, opowiadającym o życiu niezwykłego człowieka? Historykiem? Psychologiem, analizującym ciekawą osobowość? Kim jestem? Bo jeśli chcę być animatorem, to powinienem pełnić rolę ŚWIADKA. Świadek to ktoś taki, kto coś widział, przeżył i może o tym opowiedzieć innym. Jeśli na przykład na ulicy wydarzy się wypadek, to nie może być nazwany świadkiem tego zdarzenia ktoś, kto przeczytał o nim w gazetach – nawet, jeśli relacje były bardzo dokładne, nawet, jeśli szczerze przejął się losem osób, które w wypadku uczestniczyły. Świadkiem może być nazwany tylko ten, kto był na ulicy, widział, co się stało lub sam w tym uczestniczył. Kto zatem może być świadkiem Jezusa? Tylko ktoś, kto Go spotkał w swoim życiu, kto doświadczył Jego Miłości, kto oddał Mu siebie… Świadkami Jezusa byli na pewno Apostołowie – ci, którzy z Nim chodzili, słuchali Jego słów, widzieli cuda, które czynił. Świadkami byli wszyscy ci, którzy – nawet nie należąc do grona najbliższych uczniów Cieśli z Nazaretu – widzieli to, co robił i podążali za Nim (czy to dosłownie, czy sercem). A więc co z nami? Co z ludźmi, którzy żyją dwa tysiące lat później – czy mogą być świadkami? Zadałem kiedyś to pytanie moim uczniom w szkole – w pierwszym odruchu odpowiedzieli \”nie, nie mogą\” Dlaczego? \”No bo przecież nigdy Jezusa nie widzieli, nie spotkali, nie widzieli Jego cudów, nie słyszeli Jego głosu…\” Czy rzeczywiście? Przypomnijmy sobie postać Apostoła Narodów, świętego Pawła, który przecież sam siebie nazywa świadkiem Jezusa. Przecież on także nigdy \”osobiście\” nie spotkał swojego Mistrza – słyszał tylko Jego głos w tej tajemniczej chwili pod Damaszkiem, która zmieniła całe jego życie… A nie wahał się potem powiedzieć \”…to już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus\”. Czy w przeżyciu świętego Pawła nie odnajdujemy samych siebie? Kiedyś Chrystus stanął na naszej drodze – najpierw w sakramencie Chrztu Świętego, potem – wcześniej lub później – przyjęliśmy Go do naszego życia już świadomie, jako swojego Pana i Zbawiciela – przecież gdyby tak nie było, nie bylibyśmy animatorami ani członkami Ruchu… A więc i my kiedyś w naszych sercach usłyszeliśmy Jego wołanie, i my także – jak Paweł – zakochaliśmy się w Miłości… Przecież i nasze życie On odmienił, tysiące razy ratując nas z opresji, naprawiając nasze błędy, prowadząc nas swoją jedyną drogą. Każdy z nas doświadczył w życiu Jego Miłości – czasem przebaczającej, czasem – upominającej, zawsze nieskończonej, szaleńczej, aż do Krzyża. Przecież codziennie słyszymy Jego Słowo w Namiocie Spotkania, codziennie mamy możliwość zobaczenia Go i dotknięcia (dosłownie!) w tajemnicy Jego Ciała i Krwi! Jesteśmy uczestnikami historii zbawienia. Żyjemy na co dzień tym, co nasz Pan dla nas uczynił. Przeżywamy wciąż na nowo Jego Śmierć i Zmartwychwstanie, stoimy pod Krzyżem razem z Maryją i Janem, wraz z Piotrem wchodzimy do pustego Grobu. Dzieje się tak zarówno wtedy, kiedy w modlitwie jednoczymy się z Chrystusem, kiedy przeżywamy rekolekcje, jak i wtedy, kiedy stajemy przed Nim na świętej Liturgii, która przecież nie jest – jak chcieliby niektórzy – \”tylko wspomnieniem tego, co się wydarzyło dwa tysiące lat temu\”, ale rzeczywistym uobecnieniem zbawczych wydarzeń. Tak, jesteśmy świadkami Chrystusa. Naszym grupom przekazujemy wiele rzeczy – jest miejsce i na formację intelektualną, wiedzę na temat Pisma Świętego, teologii, nauki Kościoła (którą powinniśmy dobrze poznać!), i na rozmowy \”o życiu\”, i na wzajemną pomoc sobie nawzajem w zwykłych, codziennych sprawach. Ale naszym podstawowym zadaniem jest bycie ŚWIADKAMI naszego Pana. Tylko wtedy będziemy naprawdę animatorami, \”dającymi Życie\”. Najprościej chyba ujął to święty Jan Apostoł na swój niepowtarzalny sposób, poetycki, podniosły, a zarazem konkretny i bezpośredni. Napisał on: \”To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim wam świadczymy (…) oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego synem Jezusem Chrystusem\” (1J 1,1-2a. 3). Animator to ŚWIADEK Jezusa Chrystusa.

Animator dla każdego
Animatorami jesteśmy nie tylko w swojej wspólnocie. Animatorami jesteśmy wobec wszystkich ludzi – nawet tych, którzy wydają się całkowicie tego nie przyjmować. Otacza nas wielu ludzi, którzy kompletnie odrzucają to, co dla nas jest najważniejsze. Często mamy z nimi do czynienia w pracy czy w szkole. Bywa, że także w domu czy w rodzinie. Są wśród nich tacy, których wiara po prostu nie interesuje, są i tacy, którzy świadomie odrzucają Kościół i Ewangelię. Niektórzy z nich są wręcz negatywnie nastawieni do rzeczywistości, która dla nas jest podstawowym środowiskiem życia. Atakują Kościół, stawiają Mu całą masę mniej lub bardziej logicznych zarzutów, wyśmiewają, opluwają… Jak traktujemy tych ludzi, jak się do nich odnosimy? Jak traktujemy ich inność, odmienność w stosunku do naszego świata wartości? Jak zachowujemy się, jeśli taki człowiek – a bywa tak częściej, niż nam się wydaje – trafi do naszej wspólnoty czy grupy formacyjnej? Wydaje mi się, że najczęściej prezentujemy jedną z dwu postaw – odrzucenia lub \”odgórnego nawracania\”. Pierwsza postawa to radykalne odcięcie się od takich ludzi. To jest grzesznik, mówimy sobie, drań, diabelskie nasienie, jest antykościelny, odrzuca sakramenty. Piętnujemy taką osobę jako wroga Kościoła i Chrystusa, nie podajemy mu ręki, odsądzamy od czci i wiary. Choćby zrobił coś wspaniałego i pięknego – i tak wytłumaczymy to jego złą wolą i ukrytymi (podłymi, oczywiście) zamiarami. Druga postawa polega na ustawieniu siebie na piedestale. Ja jestem chrześcijaninem, uczniem Chrystusa, wiernym synem Kościoła. Ten zaś mój brat to \”zaginiona owieczka\”, którą ja mogę na powrót do Kościoła przyprowadzić. Prawię mu zatem umoralniające kazania, pouczam, wskazuję jego błędy i właściwą drogę. Może nieco przerysowałem problem, ale obie te postawy prowadzą donikąd. Pierwsza – tylko zniechęca i utwierdza drugiego człowieka w jego stereotypach na temat Kościoła i wiary. Druga – jest tak naprawdę faryzeizmem (\”…dziękuję Ci, Panie, że nie jestem jako ten celnik!\”), którego głównym motywem często nie jest dobro drugiego człowieka, ale moja własna chwała. Myślę, że człowiek niewierzący czy też \”wierzący niepraktykujący\”, który odrzuca na przykład instytucję Kościoła, rzadko czyni to świadomie. Najczęściej nie odrzuca Boga czy Kościoła – choćby dlatego, że ich po prostu nie zna. Jest taki krótki fragment Ewangelii wg św. Łukasza, w którym Jezus chce po drodze do Jerozolimy zatrzymać się na nocleg w pewnym samarytańskim miasteczku (Łk 9,51-53). Wysyła przed sobą posłańców, ale Samarytanie nie przyjmują go u siebie. Kiedyś ten fragment zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pomyślmy – Jezus chciał zatrzymać się w miasteczku na jedną, krótką noc. Co by się stało, gdyby go przyjęli? Może uzdrowiłby kilku chorych? Może przez kilka chwil rozmowy odmieniłby czyjeś życie? Może uwolniłby kogoś z władzy zła? Może… Ta jedna, krótka noc mogła być największą życiową szansą tych ludzi. Mogła… ale nie była. Stracili ją. Dlaczego? Czy dlatego, że odrzucili Chrystusa? Przecież oni Go nawet nie znali. Czy nie wierzyli w Boga? Czy byli wyznawcami szatana, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z Synem Bożym? Nie, oni nie przyjęli go, jak mówi Ewangelista, \”ponieważ zmierzał do Jerozolimy\”. Po prostu – Samarytanie nie lubili Żydów, Żydzi nie lubili Samarytan. Ot, czysto ludzkie sprawy, historyczne zaszłości. I przez takie czysto ludzkie sprawy ci ludzie stracili swoją szansę spotkania z Chrystusem. Na co dzień doświadczam obecności ludzi, którzy uważają się za niewierzących. Widzę takich, którzy mówią \”Chrystus owszem ale Kościół – nie\” i nie widzą w tym stwierdzeniu oczywistej sprzeczności. Dlaczego? Czy odrzucają Kościół, wspólnotę pielgrzymującego Ludu Bożego i Ciało Chrystusa? A może i tu chodzi o czysto ludzkie sprawy? Może i oni tracą swoją szansę, bo nie lubią pana X. albo księdza Y.? Może kiedyś odeszli od Kościoła, bo spotkali na swojej drodze nieuczciwego katechetę, złośliwego księdza, bezdusznego \”urzędnika Pana Boga\”? Może nie potrafią wrócić, zobaczyć piękna Ciała Chrystusa i braterskiej wspólnoty, bo JA im tego nie pokazuję, zamiast tego odgórnie pouczając, jak powinni żyć? Animator to ktoś, kto daje życie. Animator to Świadek. Animator nie może być bezdusznym urzędnikiem, nie może być faryzeuszem. Nawet wtedy, kiedy broni Kościoła w zażartej dyskusji, musi pamiętać, że największym przykazaniem jest Miłość – także do tych, którzy atakują i opluwają. Czy w mojej wspólnocie, w mojej parafii, jestem prawdziwym animatorem? Czy potrafię nie tylko słowem, ale i życiem świadczyć o Chrystusie i Kościele? Czy potrafię kochać tych, którzy są bardzo daleko od wartości dla mnie najważniejszych? Czy przypadkiem ci, którzy są daleko, po spotkaniu ze mną nie są jeszcze dalej?